ironkostek
Dziecię Diabła
Dołączył: 05 Cze 2006
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Katowice, miasto bycze
|
|
|
|
Helloween, 23.11.2005, Klub Studio, Kraków
Helloween to w metalowym światku kapela o renomie niepodważalnej. Nagrali wiele znakomitych płyt z dwoma „Keeperami” na czele, są uważani za twórców power metalu (choć osobiście nie lubię sztucznego rozgraniczania między heavy a power).
23. i 24. listopada niemieckie gwiazdy po raz kolejny nawiedziły naszą ojczyznę. Określenie „gwiazdy” nie będzie tu jednak do końca adekwatne, gdyż krótkie zetknięcie się z muzykami w krakowskim Media Markcie uświadomiło mi, że są to ludzie w 100% naturalni, zachowujący się bez cienia pozy, która często przychodzi wraz ze wzrostem popularności.
Po wspomnianym polowaniu na autografy i zdjęcia wraz z liczną rzeszą innych heavymaniaków skierowałem swe kroki do Klubu Studio – z zewnątrz ohydnego reliktu minionej epoki. Jak już zacząłem narzekać to wspomnę o skandalicznym przygotowaniu koncertu od strony organizacyjnej. Otwarcie tylko jednych małych drzwiczek, podczas gdy na dworze czekały dziesiątki zmarzniętych fanów, i praca ochrony wołały o pomstę do nieba. Ogoleni panowie o rozbudowanej jedynie muskulaturze nie chcieli przykładowo wpuścić na teren imprezy kilku zupełnie trzeźwych ludzi wprost wmawiając im wypite rzekomo promile, podczas gdy niejeden zdrowo rozweselony przeszedł jakby nigdy nic.
Poważniejszym zmartwieniem była jednak absencja jedynego suportu – rodzimego Kata. Byłem ciekaw jak kapela Piotra Luczyka zaprezentuje się z nowym wokalistą. Intrygowało czy Henry godnie zastąpi Romka Kostrzewskiego. Tak charyzmatyczną i zabawną zarazem postać zastąpić jest przecież nad wyraz trudno. Niestety, wypadek, w którym został poszkodowany perkusista sprawił, iż nie otrzymałem odpowiedzi na te pytania.
Jednak to nie dla Kata przybyła większość zgromadzonych w Studiu metalowców. Gromkie „Happy, happy Helloween” zaczęło rozbrzmiewać w całym klubie. Po długim oczekiwaniu usłyszałem recytowany charakterystycznym zachrypniętym głosem wstęp do „King For 1000 Years”. Wychodzą gitarzyści, wybiega odziany w nabijaną ćwiekami kurtkę Andy i … po dwóch minutach panowie schodzą z wzbogaconej wizerunkami ożywionych dyń sceny. Wielu myśli, że to dowcip tak skłonnych do robienia sobie jaj Niemców. Przyczyna jest jednak inna – po prostu problemy techniczne. Po ok. 10 minutach niepewności wracają. Nie kończą jednak, nad czym szczerze boleję, 14 – minutowego „King For 1000 Years”. Zaczynają „Eagles Fly Free”. Na sali szaleństwo, podobnie zresztą jak przy praktycznie każdym następnym kawałku.
Takie arcydzieło jak „Keeper Of The Seven Keys” tradycyjnie zachwyciło solówkowymi pościgami Saschy i Michaela. Za to nastrojowa ballada – „A Tale What Wasn’t Right” bynajmniej nie ostudziła zapału fanów, zaś „Power” zgodnie z tytułem wręcz rozsadzał zespół i publiczność.
W pewnym momencie na scenie pojawiła się mała perkusyjka, na której to świadomie nieudolnie popisywał się Markus. Między poszczególnymi próbami Großkopfa miały miejsce „poważne” solówki właściwego bębniarza. Owacja dla obu – większa, oczywiście, dla zakręconego basisty.
Z nowej płyty pojawiły się typowo helloweenowy śpiewaniec „Invisible Man” i epicki „Occasion Avenue”. Szkoda, że nie znalazło się miejsce dla świetnego „Silent Rain” czy też dla chociażby jednego numeru z poprzedniej płyty – „Rabbit Don’t Come Easy”. Pojawiły się za to 2 bardzo dobre kawałki z najcięższej pozycji w dyskografii Helloween – „The Dark Ride”: „Mr. Torture” i „If I Could Fly”. Były to mocne punkty i tak naszpikowanej hitami setlisty.
Wspólne śpiewanie towarzyszyło każdemu utworowi. Najbardziej jednak wszyscy zdarli sobie gardło przy „Future World”, a to dzięki zabawie wokalnej, do jakiej zaprosił nas Deris.
Na bis frontman wyszedł w otrzymanym od fanów biało – czerwonym kapeluszu i białej koszuli. Wesołe wdzianko do wesołego numeru. „Mrs. God”, który po pierwszych kilku przesłuchaniach wywoływał u mnie mieszane uczucia, tym razem porwał mnie bez reszty. Poprawili jeszcze starymi pewniakami: „I Want Out” i „Dr. Stein”. Grzecznie podziękowali, ukłonili się i tyle ich widzieli.
Występ Helloween wynagrodził wszystkie wcześniejsze niedogodności. Długo by można rozwodzić się nad fenomenem radosnego metalu w wykonaniu tej kapeli. Ja wspomnę jedynie, iż jeszcze przez całą drogę powrotną i parę następnych dni nieustannie chodził mi po głowie temat: „Happy, happy Helloween, Helloween, Helloween, Happy, happy Helloween, Oooo!!!
Kostek
Post został pochwalony 0 razy
|
|